Moja historia, cz. 2
Październik 19th, 2011
Dzisiaj zapraszam Was do przeczytania drugiej części historii o mojej „dużej, białej suce”. Pierwszą część znajdziecie tutaj.
„Duża, biała suka” była psem bardzo nieśmiałym i pokornym, praktycznie do końca swoich dni pochylała głowę, kiedy wyciągałam rękę, żeby ją pogłaskać. Myślę, że ktoś musiał jej zrobić krzywdę, chociaż nie wyobrażałam sobie, że można było jej nie chcieć.
Pierwsze pół roku w domu było dla niej bardzo ciężkie, wymiotowała za każdym razem, kiedy wychodziłam do szkoły. Potem wyjechałyśmy razem na wakacje w ciche miejsce i tam powoli nauczyła się zostawać sama w domu, wierząc, że przecież wrócę.
Mogłabym napisać o niej książkę. Spędziła ze mną najważniejsze lata mojej młodości, przeżyła moją maturę, egzaminy na studia, mój ślub i narodziny dzieci. Nie raz przytulenie się do niej łagodziło wszelkie moje smutki.
Chociaż miała już swoje lata, gdy pojawiły się na świecie moje dzieci, to mogły spokojnie raczkować między jej łapami. Nigdy ich nie atakowała, raczej usuwała się jeśli miała dość gwaru i pieszczot. Ogólnie była psem pragnącym miłości, ale nie nachalnym. Przychodziła do mnie, siadała obok, patrzyła w oczy, potem kładła swoją łapę na moich kolanach i można ją było głaskać, głaskać i głaskać, baz końca…
Miała silny charakter. W miarę jak przybywało psów (a raczej suk) w naszym domu, pozostawała przewodnikiem stada bez walki. Wystarczyło, że spojrzała, a reszta stada wiedziała, co robić. Nigdy nie gryzła pozostałych suczek, mimo, że tamte przychodziły chore i słabsze. Miała wśród posłuch i żadna z pozostałych suczek nie podchodziła sprawdzić, co też ona ma w misce. Chociaż nie była na żadnym szkoleniu, broniła mnie, a potem moich dzieci.
Odbyłyśmy mnóstwo spacerów i wypraw, razem wyjeżdżałyśmy na wakacje. Najtrudniejszy był czas moich studiów, kiedy nie mogłam jej ze sobą zabrać. Na szczęście mam wspaniałych rodziców, którzy się nią zajmowali.
Niestety po dwunastu latach przyszedł czas, kiedy musiałyśmy się rozstać. Nawet teraz, gdy ten czas wspominam, łzy same cisną mi się do oczu. Obiecałam sobie kiedyś, że jeśli nie będę mogła już pomóc mojemu psu, to nie dam mu się męczyć. I tak się stało.
Chorowała krótko, ale jej stan dramatycznie się pogarszał. Kiedy przyszedł czas, że nie reagowała na leczenie, tylko położyła się i nic więcej nie chciała, lekko oddychała i patrzyła na mnie gasnącym wzrokiem, wówczas podjęłam decyzję. Łudziłam się, że może sama odejdzie… ale nie, musiałam jej pomóc. Kiedy tyle lat spędzi się ze swoim przyjacielem i rozumie się bez słów jego zachowanie, nadchodzi moment, kiedy umiemy też podjąć trudną decyzję o eutanazji.
Usypiałam ją sama. Przywilej lekarza. Cierpiałam i trudno było zachować się profesjonalnie. Bywają w życiu lekarza weterynarii ciężkie chwile i rozterki, ale rozstawanie się ze swoim ukochanym stworzeniem jest jednym z najgorszych uczuć.
Płakałam długo zanim mogłam w spokoju ją pochować. Na jej grobie rośnie teraz sosna, niezapominajki, sasanki i bratki.
Serce boli mnie do dziś, chociaż po jej odejściu zostały w domu jeszcze trzy suczki do kochania, to jednak rana w sercu została. Pozostałym psom też jej brakowało, chowały się każda w swoim legowisku i nawet przez jakiś czas nie szczekały, żadna też nie zajęła później jej miejsca.
Po jakimś czasie pogodziłam się z jej odejściem, nie zapierałam się też, że nie wezmę kolejnego psa, bo wychodzę z założenia, że daję dom kolejnej niechcianej istocie, jednak powtarzałam, że takiej jak ona już nie będzie. Po jej odejściu, pod nasz dach trafiły kolejne dwie suczki, niechciane i skrzywdzone, jednak żadna nie mogła się z tamtą równać. Staram się zresztą unikać porównań, ponieważ każdy taki pies jest niezwykły i cudowny na swój sposób.
Prawdziwego psiego przyjaciela ma się podobno tylko raz w życiu. No właśnie… podobno… I kiedy już bliska byłam uwierzenia w te bajki, na mojej drodze życia pojawiła się „leśna wróżka”. Ciekawi jesteście? To już jest nowa historia, która dopiero się zaczyna i pewnie za jakiś czas też ją Wam opowiem:)
Moja historia, cz. 1
Październik 10th, 2011
Ponieważ znamy się już od jakiegoś czasu i zawsze staram się Wam przybliżyć sposób właściwego postępowania z pupilami, postanowiłam dla odmiany opowiedzieć Wam część mojej historii:-)
Zawsze powtarzam, że zawód lekarza weterynarii niewiele ma wspólnego z kochaniem zwierząt. Leczenie, to w rozumieniu naszych milusińskich niekoniecznie „pomaganie”. One z reguły patrzą na mnie wymownym wzrokiem, który na pewno nie mówi „dziękuję”.
To wszystko tak trochę pół żartem, pół serio, jednak piszę to z kilku powodów. Często mam do czynienia z młodymi osobami, które właśnie kochają zwierzęta i dlatego chcą zostać ich lekarzami. Jedne z nich wychodzą już w momencie, gdy tylko przyniosę zastrzyki dla ich zwierzaka, inne wytrwają do pierwszego ukłucia, jednym zapał przechodzi przy mierzeniu temperatury (oczywiście nie pod pachą i nie na czole:)), innym przy wykonywaniu lewatywy i takich przykładów można mnożyć i mnożyć.
Patrząc z perspektywy czasu uważam, że jestem pod pewnymi względami szczęściarą. Udaje mi się bowiem w pracy połączyć miłość do zwierząt z satysfakcją ich leczenia, mimo porażek i dzięki sukcesom. Tak już w życiu jest.
Dlatego teraz opowiem Wam historię wielkiej przyjaźni i pięknej miłości.
Odkąd pamiętam zawsze marzył mi się dom pełen ludzi i psów. W dzieciństwie była to naturalnie Lessie, a skończyło się na jamniczce, która najbardziej kochała siebie, potem mojego tatę, troszkę mamę a mnie… no cóż, byłam ostatnia w hierarchii.
Dlatego dorastając i zdecydowanie wyrażając swoje wstępne spojrzenie na świat, któregoś pięknego dnia oznajmiłam rodzicom, że chcę przygarnąć sukę ze schroniska. I koniec, nie było odwrotu, ani też nie pamiętam jakiś wielkich bitew z tego powodu. Pojechałam. To, co wówczas zobaczyłam pozostało do dziś w mojej pamięci i nawet nie wiem, czy uda mi się to wiernie opisać. Pamiętam ujadanie, jedne psy z radości i tęsknoty, inne zdenerwowane, w każdym razie reagowały na mnie. Przeszłam powoli wzdłuż klatek (wypełnionych, w każdej było po kilka psów) i… nic. Choć już wtedy ją zauważyłam. Leżała w kącie, daleko od drzwi kojca, zwinięta w kłębek i prawie obojętna, myślę, że bardzo przestraszona.
Przeszłam więc jeszcze raz i zaintrygowana jej brakiem reakcji na moją obecność, przystanęłam i zacmokałam. Wtedy powoli, nieśmiało i z pochyloną głową podeszła do mnie, jakoś przepchnęła się między pozostałymi psami, podniosła głowę i spojrzała na mnie tymi swoimi cudownymi, miodowymi, pełnymi smutku i nadziei oczami.
To było coś wstrząsającego i jednocześnie wspaniałego, kolana się pode mną ugięły i powiedziałam, że tylko ta i żadna inna. Musiała być suczka, ponieważ ich z reguły nikt nie chce, bo przecież to kłopot. A nie były to czasy rozpropagowanej sterylizacji.
Nie wiedziałam o niej nic, w karcie było napisane jedynie „duża, biała suka”, chociaż biała wcale nie była. Kiedy zabierałam ją ze schroniska miała około dwóch lat i zaczęła się nasza przeprawa przez życie, która trwała 12 lat…
Zaczynamy!
Lipiec 23rd, 2010
Chciałabym wszystkich serdecznie przywitać na moim blogu. Został stworzony z myślą o naszych mniejszych przyjaciołach, przede wszystkim o psach i kotach, ponieważ to z nimi głównie pracuję. Na blogu będę poruszała problemy i zagadnienia, z którymi spotykam się w mojej codziennej praktyce zawodowej.
Kilka słów o mnie:
Jestem lekarzem weterynarii, praktykującym od kilku lat. Jednak kontakt z zawodem miałam praktycznie od dziecka. To moja praca i zarazem styl życia. Pracuję w przychodni dla zwierząt w jednej z miejscowości w centralnej Polsce.
Dlaczego założyłam blog? Ponieważ w miarę upływu czasu zdałam sobie sprawę, iż rzeczy i zagadnienia oczywiste, stają się mniej oczywiste i warto o nich pisać.
Jeżeli dzieląc się swoimi spostrzeżeniami, będę mogła pomóc Wam zrozumieć Waszego pupila, to będzie mi bardzo miło. Mam nadzieję, że poruszane tutaj tematy, pozwolą przybliżyć Wam wiele kwestii związanych z Waszymi zwierzakami. Będę pisała opierając się na własnych doświadczeniach i literaturze.
Już wkrótce ukaże się pierwszy temat – psie uszy, pielęgnacja, choroby i leczenie.
Zapraszam gorąco do lektury i komentowania!